Postanowiłem napisać wiersz o miłości. Oczekiwałem lirycznego uniesienia. Serce po brzegi wypełniłem uczuciem. Szukałem słów odświętnych i górnolotnych. Zastanawiałem się jak wiele miłości może mieścić się miedzy jednym uderzeniem serca a drugim. Miałem ochotę żonglować słowem „miłość” jak zawodowy cyrkowiec. Czekałem na poetycką Wenę i oto zjawiała się, Muza poezji okazała się łaskawa i napełniła mnie swoim duchem. Z sercem przepełnionym czułością, zasiadłem do pisania. Byłem absolutnie pewien, że spod mego pióra wyjdzie coś wyjątkowego! Skupiony, z poważną miną, zasiadłem przy stole.
Nie zdążyłem napisać ani jednego słowa, gdy usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Podniosłem głowę z niezadowoleniem i pomyślałem - dlaczego ktoś przychodzi akurat teraz?! Poirytowaniem otworzyłem drzwi. Przed drzwiami ujrzałem małą dziewczynkę, ubraną w różową sukieneczkę, pomarańczowe kolanówki i czerwone sandałki, jej zdziwione niebieskie, oczy patrzyły na mnie uważnie, nic nie mówiła. Była zjawiskiem tak niesamowitym, jak gdyby została przeniesiona z obrazu malarza epoki renesansu. Natychmiast zacząłem zadawać dziecku wiele pytań, pytałem; co tu robi, jak ma na imię, po co do mnie przyszła, dlaczego mi przeszkadza, gdzie są jej rodzice? Jednak ona nawet się nie poruszała. Przypominała lalkę z gabinetu figur woskowych. Tymczasem jej błękitne oczy dziwiły się coraz bardziej.
Nie otrzymawszy odpowiedzi na moje pytania, także i ja zamarłem w bezruchu. Każde z nas było jakby z innej epoki, mógłbym być jej pradziadkiem, dziecko wyglądało na 5 lat. Tak przez dłuższa chwilę przyglądaliśmy się sobie bez słów. Moje oblicze wyrażało niemałe zakłopotanie, bo nie bardzo wiedziałem co mam dalej robić. Ratunek pojawił się niespodzianie, gdyż dziewczynka wyciągnęła ku mnie swoją małą rączkę i złapała mnie, za wskazujący palec. Leciutko pociągnęła mnie w stronę klatki schodowej i tak połączeni wyszliśmy przed budynek. Bez słów przeszliśmy przez dziedziniec, doszliśmy do małego placu zabaw, a tu przy piaskownicy stał oparty o barierkę dziecinny rowerek.
Moja towarzyszka wskazała na kółka w rowerku i zrobiła taki ruch, naśladujący pompownie roweru. Zrozumiałem, że to dziecko jest głuchonieme. Gestem pokazałem, że pójdę po pompkę.Wróciłem z piwnicy i bez trudu napompowałem koła, w których faktycznie nie było powietrza. Dziewczynka pewna siebie, rozradowana i szczęśliwa wsiadła na rowerek, i jakby na moją cześć wykonała rundę honorową wokół piaskownicy. Dopiero teraz zobaczyłem, że ma ona dwa blond warkoczyki z kokardami w różnych kolorach; nie byłem pewien czy to kolor różowy i niebieski, czy może czerwony i granatowy. Rowerzystka sprawnie zahamowała obok mnie i uśmiechem podziękowała mi za przysługę. Odwzajemniłem jej uśmiech i pomachałem pompką.Byłem dziwnie rozradowany, chyba szczęśliwszy od tej małej rowerzystki. Pomyślałem, że miłości i szczęścia nie trzeba szukać, bo uczucia te znajdą nas same i to czasami w najmiej oczekiwanym momencie.
Przypomniałem sobie słowa zapisane w Biblii, Apostoł Jan obwieścił je dawno temu:„ Bracia nie miłujmy językiem i słowem, ale czynem i prawdą”. Nie uszczęśliwiłem świata jeszcze jednym wierszem, ale dałem radość małemu człowiekowi, usprawniając rowerek.
Przypomniał mi się nagle aforyzm Michela Quoista:
„W dniu, w którym radość innych staje się twoją radością, w dniu, w którym cierpienie innych staje się twoim cierpieniem - masz prawo powiedzieć kocham”.